Pierwsza podróż z małym dzieckiem – 4 kroki do sukcesu
„Najtrudniejszy pierwszy krok, za nim innych zrobisz sto..”
My stu wyjazdów z dzieckiem jeszcze nie przeżyliśmy, ale ten pierwszy mamy już za sobą. Jak było?
Krok 1: Mocne postanowienie
Najważniejszy punkt. Bez niego cała operacja nie ma najmniejszych szans powodzenia. Bez niego znajdziesz tysiąc wymówek…
Bo za gorąco dziś. Za zimno. Za wietrznie. Pada. Zbiera się na deszcz. W telewizji mówili, że może kropić. Maleństwo nie w humorze. Niewyspane. Po co męczyć w drodze. Albo właśnie w humorze, więc lepiej tego nie psujmy i posiedźmy w domu. Może za tydzień. A w ogóle to na pewno nic z tego nie będzie…
My powzięliśmy mocne postanowienie i przeszliśmy do punktu drugiego.
Krok 2: Wybierz miejsce
Postanowione – robicie próbę małemu podróżnikowi. Możecie od razu skoczyć na głęboką wodę i wybrać się na dwa tygodnie do Meksyku 😉
My wybraliśmy Kazimierz Dolny – dlaczego?
- odległość – około półtorej godzinki od nas
- wielkość – nie jest to wielkie, zatłoczone miasto, w którym godzinę szuka się parkingu
- rodzaj zwiedzania – w Kazimierzu w każdej chwili można się dość szybko oddalić się w ustronne miejsce – w razie takiej potrzeby. Zwiedzanie wielkiego muzeum w zorganizowanej grupie z przewodnikiem zostawcie na kolejną próbę 🙂
Krok 3: Przygotuj się
Jesteś mistrzem spontana? Chyba byłeś… Teraz lepiej miej jakiś plan. Sprawdź dni i godziny otwarcia miejsc, które chcesz odwiedzić. Zaplanuj jazdę samochodem na drzemkę. Nakarm i przewiń przed wyjściem. Spakuj ubranie na zmianę dla dziecka. Pomyśl tylko – foliowe woreczki mają taką cudowną właściwość jak nieprzepuszczalność zapachów – przydaje się przy przewijaniu w samochodzie… Zaopatrz się w krem „pogodowy” (od słońca/wiatru/mrozu).
I najważniejsze! Weź „uspokajacz”. Czymkolwiek jest u Ciebie. Smoczek? Ulubiona grzechotka? Maskotka? Pozytywka? Pusta butelka po kefirze? (serio, dzieci są jakieś dziwne…) Jeśli zapomnisz – biada Ci!
Krok 4: Bierz życie jakim jest
Kiedyś zwiedzaliście na pełnych obrotach, wykorzystywaliście czas na maksimum?
Po powrocie na nocleg padaliście ze zmęczenia i zrywaliście się z rana od nowa?
A może wciągało Was nocne życie, puby, kluby?
Zaakceptujcie zmiany. Cieszcie się ty, co Wam się udaje. My w Kazimierzu odwiedziliśmy Rynek, Górę Trzech Krzyży i Zamek. Z Zamku uciekaliśmy w lekkim popłochu (bez wejścia na basztę, sorry Mieciu!), bo jęczenie Małej zaczynało przekraczać ogólnie przyjętą społecznie normę tolerancji. Jak się później okazało – mogliśmy po prostu odejść na chwilę na bok – to było kilka minut jęczków przed spaniem. Ale nie ma tego złego – spanko wykorzystaliśmy na spokojne zjedzenie obiadu w restauracji – pierwszy raz od… pół roku? Byliśmy tym zachwyceni!
Fakt. Z dzieckiem idzie wolniej. Boo… przerwa na karmienie, na przewijanie, na ukołysanie do snu. Przerwa w trasie na spacer, bo nudno w tym samochodzie tyle siedzieć. Jazda uciążliwa, bo jęczy, grzechotką trzeba machać, melodyjkę puszczać, aż głowa od tego puchnie. Bo obrazki w książce trzeba pokazywać aż do uzyskania choroby lokomocyjnej – po osiągnięciu tego stanu wybór staje się trudny – słuchać jęczenia czy ryzykować sprzątanie samochodu? 😉 Irytujące, bo panu w samochodzie obok akurat zachciało się trąbić, a nam dziecko zasnęło po godzinnym marudzeniu. Bo… (dopisz własne).
Na deser dodam: nie załamujcie się! Pierwszy wyjazd to taka mała próba – na pewno nie przydarzą Wam się te wszystkie straszne rzeczy, o których napisałam 😀 Dziecko prześpi całą drogę, a później będzie jak zaczarowane oglądać wszystko z Wami. Drogę powrotną też prześpi. I żadnych wypadków przy przewijaniu. A na obiedzie/kawie oczaruje kelnerów i dostaniecie większą porcję.
Tego Wam życzymy my, Mietki trzy 😉
Gratis – kilka fot z Kazika.
